Był rok 1989 czy jakoś tak, gdy rozpocząłem swoją karierę informatyczną. Nie chciałem, ale rodzice powiadali, że komputery to przyszłość, że Dzieci Z Dobrego Domu się komputerzą, a ja co?
Zamierzchła historia
No więc zapisałem się na kółko informatyczne w szkole. Mieliśmy 3 komputery Atari, w tym 800 XL bodajże. No i siedziałem i pisałem programy w BASIC-u. W szkole na komputerze, a w domu w zeszycie. Potem dumny z siebie, dawałem te programy kolegom do przepisania.
Programy były durne i banalne. Coś dodawały, mnożyły, odejmowały… Ich superfunkcjonalnością było to, że np. po wpisaniu zera kończyły działanie odpowiednim komunikatem, a przy innych liczbach wykonywały się w pętli. Kodziłem z wielką zaciekłością, chcąc być Dzieckiem z Dobrego Domu, które buduje swoją przyszłość.
Skończyłem szkołę podstawową, zapisałem się do Technikum Elektronicznego, do klasy komputerowej. Tam poznałem PeCeta. Było to klon IBM PC XT z bursztynowym ekranem grafiki Hercules.
Do domu zaś nabyliśmy pochodzącego z Optimusa klona IBM opartego o procesor i386, z 1 MiB RAM, dyskiem 60MB i dwoma stacjami dyskietek. Miałem przez to superwypasioną maszynę, na której mogłem zagłębiać tajniki DOS-a oraz kontynuować karierę programisty, tym razem nie BASIC-owego, a pascalowego. Kupiłem wtedy książkę Andrzeja Marciniaka i spędzałem dnie i noce na kodowaniu równie głupawych, jak poprzednio w BASIC-u, programów.
To był czas, kiedy faktycznie to lubiłem. Czas jeszcze bez Internetu, gdy w oparciu o 1 książkę i własne próby rozwijałem swoje zdolności programistyczne. Wciąż pracowałem w trybie tekstowym, pisząc różne „ambitne” projekty, jak książka adresowa czy program do wystawiania faktur (to był pierwszy mój komercyjny projekt na zlecenie kolegi, w którym zresztą nieźle namieszałem, bo nie wpadłem na to, że zaokrąglenia sprawią, iż wyliczanie VAT-u od sumy netto nie da tej samej wartości, co suma VAT-ów i w efekcie klient kolegi był na mnie zły, bo musiał się przed US tłumaczyć).
Później przesiadłem się na Delphi. Był już rok 1997, miałem modem, łączyłem się nim z UseNetem. Nie korzystałem za bardzo z WWW jeszcze, bo wolne i drogie połączenia modemowe do tego zniechęcały, ale z zaciekłą pasją pobierałem sobie na dysk tony usenetowej korespondencji, którą potem analizowałem w trybie offline.
(Teraz UseNet już nie istnieje w zasadzie, a szkoda, bo to było wspaniałe narzędzie do wymiany myśli technologicznej. Prawdziwa sieć społeczna, jak można by dzisiaj powiedzieć. Tam ogłoszono projekt GNU, tam ogłoszono Linuksa, tam ludzie się zbierali i robili coś razem. Wszystko było lekkie, przejrzyste, do szybkiego ogarniania, filtrowania, automatycznego odsiewania treści. A później wszystko się załamało. UseNet zastąpiły fora, już nie tak wygodne i nie tak szybkie, a teraz fora wymierają pod naporem Facebooka, w którym już w ogóle nie da się sensownie na grupach poruszać, więc dyskusje są raczej losowe i bez budowania rzeczowej wymiany myśli i więzi.)
Zostaję programistą
Tak to uczyłem się programowania w Delphi, po części z książek, po części z UseNetu, a później już zahaczając o WWW, gdy w 2000 roku uzyskałem pierwsze stałe łącze o prędkości 1Mbps.
Skończyłem też Uzupełniające Studia Magisterskie na kierunku informatycznym, gdzie trochę również liznąłem programowania w językach C/C++ oraz Java.
Programowałem tak do mniej więcej roku 2002. Nawet przez pewien czas zawodowo, pracując w firmie kolegi (tego samego, który zamówił u mnie wtedy program do fakturowania). Minęło ponad 10 lat, które spędziłem przy nauce programowania, a moje osiągnięcia nie były powalające. Spędziłem 10 lat na tyłku przed migocącym monitorem CRT, w niezdrowej pozycji, z niedoborem snu. Pojawiły się różne choroby, w tym dyskopatia, która sprawiła, że dzisiaj mam uszkodzony nerw strzałkowy w lewej nodze i zanik mięśnia, przez co kuleję i miewam bóle niczym dr House.
Programowanie coraz bardziej mnie koszmarnie nudziło. Ileż można siedzieć na tyłku i pisać programiki. Pomimo 10 lat nauki, wciąż byłem mocno w tyle. Gdy w końcu przekazałem projekt koledze i sam zrezygnowałem z tej pracy, przekonałem się, jak NAPRAWDĘ można programować. W kilka miesięcy kolega wprowadził taką rewolucję w moim kodzie, że byłem szczerze zdziwiony, że tak można. Ja byłem tylko koderem, on programmerem.
Pa, pa programowanie
Zostałem się nauczycielem. Postanowiłem swoją wiedzę przekazywać uczniom. Na potrzeby programowania zawodowego była ona za mała i za niedoskonała, ale dla newbe mogłem być pomocą.
Przez parę lat prowadziłem zajęcia w klasach matematyczno-informatycznych. Potem jednak zainteresowanie tymi klasami spadło, zostały one zlikwidowane w mojej szkole i kariera kodera całkowicie zamarła. Nie mówię, żebym jakoś specjalnie tęsknił. Uważam, że programowanie jest nudne, a żywot programisty nieciekawy (Ciągłe siedzenie przed komputerem, klepanie kodu, usuwanie usterek, nadążanie za projektami. Jeżeli już pracować w branży IT, to jako administrator. Tam, jeżeli człowiek dobrze sobie zorganizuje pracę i nie wydarzają się akurat awarie, to można trochę luzu mieć. Albo wdrożeniowiec/serwisant. W ruchu, w terenie…)
Mistrzowie Kodowania i bum na kodowanie
Niestety mój spokój i oddech od programowania zostały zaburzone ponownie w roku 2015, gdy pojawiły się natarczywe głosy o konieczności wykształcenia coraz większej liczby koderów. Media krzyczą o niedoborze koderów czy nawet programistów. Powstają Szkoły Koderów, które wmawiają, że po trzytygodniowym kursie za jedyne 10 tysięcy złotych polskich każdy może zostać programistą, nawet jak był humanistą wcześniej.
Samsung powołał do życia Mistrzów Kodowania, którzy medialnie nawołują szkoły do nauczania oprogramowania. Prof. Sysło dłubie przy Ministerstwie Edukacji Narodowej i od września 2016 roku ma ruszyć pilotażowy program nauki kodowania, a może nawet programowania dla wszystkich.
Generalnie pojawiła się wszechobecna pewność, że kodować może każdy. Twarzą Mistrzów Kodowania jest bibliotekarka, która została koderką i pasjonuje się programowaniem. Wspomniane przeze mnie Szkoły Kodowania głoszą, że humanista nie tylko może zostać koderem, ale będzie lepszym koderem niż absolwent Politechniki.
Wszyscy nawołują, że kodowanie ma przyszłość. Coraz modniejsze stają się narzędzia takie jak Scratch, Greenfoot, Arduino czy też wszelkiej maści roboty (my używamy LoFi Robot).
Zapisałem się więc do Mistrzów Kodowania i zacząłem wdrażać tę ideę w swojej szkole.
W tej chwili organizujemy projekt Od zera do hakera, w ramach którego prowadzę 3 rodzaje zajęć: Soboty Hakerów (Greenfoot, Arduino) dla licealistów, Soboty Hakerów dla najmłodszych (Scratch) dla uczniów SP i gimnazjum oraz Środowe Zajęcia Dodatkowe dla naszego gimnazjum.
Kodzić czy nie kodzić?
I tu dochodzimy do tytułowego pytania.
Z jednej strony nie mam do tego przekonania zupełnie. Wiem, że to nudne, monotonne, niezdrowe. Osobiście wolałbym uczyć w tym czasie żeglarstwa, jazdy rowerem, biegania, turystyki górskiej, nordic walking… czegokolwiek byle nie komputerów. Cieszę się, że moja starsza córka żegluje, uprawia gimnastykę, śpiewa i tańczy w zespole i staram się jej ograniczać kontakt z komputerem. Niech dziewczyna ma życie. Prawdziwe. Dzisiaj żeglowała, skakała na trampolinie i nawet pierwszy raz jeździła Segwayem po ośrodku. Rozmawiała z ludźmi ustami, a nie przez snapa, fejsa czy whatsappa.
Wiem też, że opowieści o tym, że humanista może zostać koderem po 3 tygodniach kursu, są bajką. Może niejeden i może. Może i dzisiejszy koder to nie to, co dawny programista, więc poprzeczka jest odpowiednio nisko postawiona. Może i oceniam po sobie, nie doceniając możliwości innych. Jednak wciąż uważam, że nie jestem taki ostatni. Zapłacenie 10 tysięcy na za kurs nic nie gwarantuje.
Czy programistami albo choć koderami zostaną absolwenci polskich szkół? Również nie sądzę. Nie widzę w skali kraju kadry nauczycielskiej, która mogłaby takie zajęcia poprowadzić. Niejeden nauczyciel pewnie da radę, ale wszyscy we wszystkich szkołach? No way!
Z drugiej strony trzeba przyznać, że jak już coś robić z komputerem, to może jednak lepiej kodować/programować, a nie siedzieć na fejsie i snapie. Że programowanie rozwija ogólnie myślenie i intelekt. Że dobrzy (podkreślam: dobrzy) programiści zarabiają naprawdę sensowne pieniądze. Że od informatyzacji nie ma niestety ucieczki.
Pytanie wiec pozostaje nierozstrzygnięte, a ja czuję się rozdarty. W szkole staram się z entuzjazmem promować zajęcia Soboty Hakerów i namawiam młodzież i dzieci do kodowania. W głębi siebie jednak chciałbym tego zaoszczędzić dzieciakom, dlatego swoich zupełnie nie pcham do takich akcji.